25 listopada 2012


Ambiwalencja. Egzaltacja. Gloryfikacja. Socjopatia. Przyjrzyj się im. Wszystkie cztery to kurwy.

Zapamiętaj sobie jedną, jedyną rzecz. Więcej od Ciebie nie wymagam, bo wiem, że więcej mogłoby przekroczyć Twoje możliwości jakiekolwiek, tak je określę, aby nie wdawać się w zbędne kwestie ocierające się o Twoją, szczerze mówiąc chuj mnie obchodzącą, osobę. Zakuj, zalicz i nie waż się zapominać. Po pierwsze, jeśli kiedykolwiek przeszło Ci przez myśl, że jestem głupia, to nie dlatego, że tak jest, tylko dlatego, że kazałam Ci tak myśleć z przyczyn zdecydowanie różnych. Po drugie, jeśli kiedykolwiek wydawało Ci się, że każda z masek, jaką masz szansę oglądać, ma przed swoim imieniem i nazwiskiem określenie 'pseudo', to możesz spokojnie wypierdalać do kąta na najbliższą godzinę lekcyjną i stojąc tyłem do klasy jeszcze raz przeanalizować swoje karygodne zachowanie. Po trzecie, nie trzeba czytać dziesięciu książek tygodniowo, chodzić w międzyczasie do kina na ambitne filmy, do teatru na ambitne spektakle czy na koncert jakiegoś ambitnie alternatywnego wykonawcy, nie jest konieczne orientować się w polityce i potrafić wymienić wszystkich króli elekcyjnych od tyłu i na boki, żeby wiedzieć, rozumieć, pojmować i najzwyczajniej w świecie wybijać się swoim wrodzonym talentem ponad syf, gówno i kurestwo. Po czwarte, popieram seks przedmałżeński i związki homoseksualne. Po piąte, skrajności są normalne, nie masz innego wyjścia jak tylko się z tym pogodzić, spróbować przyjąć do wiadomości, że można żałować i nie żałować jednocześnie, a jeśli wydaje Ci się, że to niemożliwe, to zapraszam na sesję, zaparzę herbatki, podam ciasteczka, ułożę Cię na kozetce, a potem opowiem Ci najbardziej gównianą historię, jaka kiedykolwiek wyszła spod Boskiej ręki. Po szóste, ludzie są chujowi, wszyscy, bez wyjątku, Ty też. Po siódme, spowiadam się wam wszechmogącym, wszechgenialnym i wszechkurwazajebistym, że bardzo zgrzeszyłam, ale dziś mam na to wyjebane, bo prawda jest taka, że jedno słowo nie cofnie czasu nawet o pół sekundy, nie mówiąc o dniach, tygodniach, miesiącach czy latach; dołączę do tego punktu morał na koniec bajki - otóż nie chodzi o to, żeby się umartwiać, ale o to, żeby zrozumieć i wyciągnąć wnioski, ewentualnie za jakiś czas wziąć łopatę i zakopać brudy i śmieci daleko pod ziemią. Siedem dni tygodnia, siedem grzechów głównych, siedem mądrości od głupiej pizduni, czyli ode mnie, kobiety fatalnej, która za pół roku będzie bardzo stara, a do tego może ufarbowana na kolor wściekle czerwony [i jebie mnie, że Ty nie lubisz, jak ktoś się wyróżnia].

Nie mam Ci czego wybaczać.