26 lutego 2012




















Mam ochotę zwariować, osiągnąć nieosiągalny stan obłędu i wyparować z nadmiaru gorąca we krwi. Kurwa, ja pierdolę, gdzie ja żyję? Nie mam słów. Może jutro, może nigdy.

14 lutego 2012

Pytania retoryczne



















To, że nie odpowiadam na zadane przez Ciebie pytania nie oznacza, że nie znam na nie odpowiedzi. W drugą stronę patrząc - to, że nie podejmuję podanych przez Ciebie tematów nie równa się tym, że nie posiadam na nie wiedzy. Z innej perspektywy - rzucasz mi na kolana równania niemożliwe do rozwiązania, bijesz po głowie linijką i wstawiasz jedynki do dzienniczka. Tak nie można, tak się nie da. Powinna to być prawda oczywista jak amen w pacierzu. Dlaczego tego nie rozumiesz? Dlaczego nie możesz tego pojąć? 

Pytasz mnie o to, kiedy złamane serce przestanie boleć. Co ja mam Ci na to odpowiedzieć? Że to już za rok o tej porze, w trzydziestej siódmej sekundzie osiemnastej minuty dwudziestej pierwszej godziny? W sobotę, niedzielę, poniedziałek? Wiosną, zimą? Nie mogę, nie tym razem. Większość nie docenia moich pokładów geniuszu, dlaczego więc akurat Ty akurat w tej sprawie chcesz, bym była Leonardem DaVinci? 

Ty dzwonisz do mnie czternastego dnia lutego miesiąca i nic nie musisz mówić, żebym wiedziała, że po drugiej stronie słuchawki dzieje się mała apokalipsa. To ten brak słów i przyspieszony oddech dopełniają całości wymyślonego obrazu pełnego łez, papierosów i braku argumentów. Dzwonisz i mówisz, że tylko ja jestem w stanie Cię zrozumieć, że nikt inny, że nikt tak bardzo. Wolałabym usłyszeć szloch, lament i tłuczone butelki po wykończonych połówkach. Tylko ja jestem w stanie Cię zrozumieć, nikt inny, nikt tak bardzo. Dwadzieścia dwa lata życia podsumowane jednym zdaniem wielokrotnie złożonym. To taka smutna, taka piękna tragedia. 

Co ja mam Ci tak właściwie powiedzieć? Że to dobrze, że to Cię ubogaci? Wzmocni? Że kiedyś docenisz? Że będzie lepiej? Gówno prawda. Nie ubogaci. Nie wzmocni. Nie docenisz. Nie będzie lepiej. Przecież nie ma jutra, oboje o tym wiemy. Nie ma przyszłości. Nie ma kiedyś, nie ma pierdolenia, tylko chęć rozerwania się na strzępy. 

Inaczej? Dobrze. Spójrz na tych ludzi. Przyjrzyj się im dokładnie. Zerknij przez sekundę na te śliczne, wymalowane buzie, rzadko niestety skalane myśleniem, przeskanuj je dokładnie, przefiltruj emocje z oczu im cieknące. Usłysz te wszystkie kocham Cię wypowiedziane po dwóch tygodniach, te wszystkie z nikim nigdy nie było mi tak wspaniale, zobacz te wszystkie dramatyczne rozstania po kwartale, myśli samobójcze wypisane na portalach społecznościowych, czarne rozpacze i cudowne zmartwychwstania pod wpływem kolejnych jednych jedynych biorących się chuj jeden wie skąd. Popatrz w milczeniu, usłysz trzask pękających błon dziewiczych i jęków wstydu i zawodu, bo to nie tak miało być. Spójrz, to takie smutne, tragiczne, tak bardzo smutne i tragiczne, że jasne tylko dla postronnych. 

Nie pomaga? Wiem, wybacz. Ważny jesteś Ty i Ona i Wy i nic poza tym. Bo nic poza Tobą i Nią i Wami nie było. Bo to było najlepsze, najwspanialsze, najczystsze. Wypisz sobie na kartce swoją definicję miłości. 

Pytasz mnie o moją? Nie wiem, czy jestem godna. Nie potrafię zebrać słów. Bo jak to ująć w sposób zrozumiały? Że miłość to coś, co obraca Twój świat o 180 stopni? Że zmienia Ciebie w sposób nieodwracalny? Że nie ma nic przed nią, Ty nie istniejesz, Ciebie nie ma, jesteś teraz taki, ulepiony na podobieństwo Twojego wyobrażenia o drugiej osobie? Dobrze, spróbuję. Może jutro, może kiedyś. 

Pytasz mnie, czy zdarzyło mi się kochać? Naprawdę? To takie banalne. Co to znaczy kochać w świetle tego, co czułam? To było tak dawno, że prawie tego nie pamiętam. Wiem jednak, że było. I było warte tego całego bólu i zniszczenia, o które teraz Ci przecież chodzi. Nie mówmy zbyt wiele o mnie. 

Jak przeżyć złamane serce? Nie wiem. Przeceniłeś moje możliwości, bo ja swojego nie przeżyłam, chociaż brzmi to nieprawdopodobnie. Przecież siedzę naprzeciw i palę te śmierdzące pety. 

Nie powiem Ci nic dobrego, niczego złego z resztą też się ode mnie nie dowiesz. Poszukaj tego w sobie. Będziesz chciał umrzeć w każdej sekundzie. Będziesz myślał, że to już koniec, że już nigdy nic dobrego Cię nie spotka. Zamkniesz się najpewniej w pokoju na najbliższy rok, zaszyjesz ciało w pościeli i będziesz witał poranki i wieczory niekończącymi się polemikami z sufitem. Znajomi Cię nie zrozumieją, rodzice uznają, że jesteś bezużyteczny, a sam siebie zdegradujesz do najniższej formy istnienia żywiącej się przeszłością. Może przeczytasz wszystkie książki, jakie masz w zasięgu ręki, obejrzysz wszystkie filmy i wysłuchasz wszystkich piosenek, jakie powstały. Może to Ci pomoże, ale będzie to pomoc jedynie doraźna. Czasem się uśmiechniesz, czasem na dłużej, ale to będzie tylko odruch warunkowy. Wszystkie inne pochłonie pustka, która zje Cię żywcem. I będziesz czuł tę pustkę tak długo, jak jest Ci to przeznaczone. Będziesz żył tak, jakby nikt wcześniej nie kochał. Największe literackie miłości wyszły spod Twojej ręki. Najpiękniejsze pary historii przebrały się za Was. Wszystkie inne historie to bajki dla dzieci. Vivre est un acte egoiste. Umierasz w samotności, tak jak my wszyscy.

Potem wygrzebiesz się z apatii i zrobisz wszystko, by się zniszczyć. Będziesz kopcił jak smok, pił na umór i machał ręką na nawołujący kręgosłup moralny w myśl hasła, że życie jest imprezą. Tyle, że to nie pomoże. Ale to przydatne. Sam się przekonasz. Wszystkie historie miłosne są takie same.

W końcu któregoś dnia przestanie boleć, a Ty zrozumiesz, że byłeś w miejscu, z którego nie powinieneś był nigdy wrócić. I to sprawi, że staniesz się lepszą osobą. Zaczniesz dostrzegać więcej, doceniać bardziej i odczuwać mocniej. I dzięki temu uznasz, że było warto. 

Jeśli nie, to znaczy, że przyszedłeś do złego psychologa. Nie, to nie była wiedza z autopsji. Przecież dziś nie rozmawialiśmy o mnie.

12 lutego 2012

To nie jest kraj dla starych ludzi.

Dla młodych z resztą też nie. Tak samo jak dla biednych, wykształconych, ambitnych, niezmanierowanych, uczciwych, i tak dalej, i tym podobne. Mogłabym wymieniać w nieskończoność. I w tym całym brudzie, smrodzie i ubóstwie to jest tragiczne. Tragiczne, że w wieku dwudziestu prawie (niestety) trzech lat muszę myśleć o takich rzeczach. Że muszę się o nich dowiadywać. Że muszą się one odbijać na moim życiu, na mojej rodzinie, na moich znajomych. Że o godzinie dwunastej (w południe innymi słowy) wraz z koleżankami musimy rozmawiać o acta, o dziurze budżetowej, o nieudolności rządu i ewentualnych perspektywach ucieczki, zamiast o tych wszystkich super chłopcach, jakich poznałyśmy ubiegłej nocy na imprezie. Zbierałam się chwilę w sobie i chyba wciąż nie jestem gotowa na to, aby wylać te emocjonalne pomyje, ale kiedy tak właściwie będę? Kiedy skończę studia i nie będę mogła znaleźć pracy? Kiedy będę miała (Boże, uchowaj) dziecko, któremu trzeba będzie podetrzeć dupę i obłożyć ją pieluchą, która nie bierze się z powietrza? Chyba żart.

W moim domu głównymi tematami rozmów i dyskusji są zdrowie i polityka. Moi rodzice to cholerni pasjonaci tego drugiego. Toną w gazetach przeróżnych, latają po kanałach telewizyjnych, oglądają te wszystkie wiadomości, fakty po faktach, Tomasze Lisy i co jeszcze się da. Są prawnikami, więc czego innego mogłabym się po nich spodziewać? Mnie to nigdy nie pociągało. Mało tego, ponieważ w domu wciąż poruszane są głównie te dwa wyżej wymienione przeze mnie tematy, uciekałam, broniłam się przed tą mimowolnie wchłanianą wiedzą. Wolałam mieć wiedzę o literaturze, o muzyce, o fotografii, o zjawiskach paranormalnych i o całej 'nieistotnej' reszcie. Niestety jednak, z bólem i żalem musiałam ten proceder wypierania informacji porzucić. W końcu sama musiałam przyznać, że nie można lekceważyć tego gówna, tego badziewia, tej żenady. Moje ideały burzą się w pył, a ja nie wiem w co ręce włożyć, żeby wyłączyć proces rozmyślania. W dzieciństwie grałam w gumę, w klasy, chodziłam po drzewach i nabijałam sobie siniaki. Czas beztroski bezpowrotnie minął. 

Minął, i dziś te moje ideały krzyczą i płaczą. Robią tak, kiedy widzę w telewizji te obleśne, zakłamane, często niedouczone mordy. Kiedy widzę panią minister sportu (napisaną z małej litery nie bez powodu), która nie wie dlaczego mecz inauguracyjny stadionu narodowego (z małej litery napisanego również celowo), zbudowanego za miliony milionów, miał zostać zagrany przez Legię i Wisłę. Ona nie wie. I z tą niewiedzą w oczach szczerzy mordę do kamer i nie umie okazać wstydu. Nie umie go okazać również wtedy, kiedy pada pytanie o to, na jakiej podstawie wybrała na jakieś super-wysokie stanowisko swojego osobistego fryzjera. I ona wciąż szczerzy tę mordę, i wciąż nie wie, ale tym razem nie wie tak bardzo, że brakuje jej słów. 

Ideały moje również padają w gruzy, kiedy czytam, że to Krzysztof Rutkowski nie ma licencji detektywa. I on nie miał prawa się mieszać w sprawę małej Madzi. Chuj z tym, że w dwie godziny dowiedział się tego, czego policja nie była w stanie przez dwa tygodnie. Ktoś szuka kozła ofiarnego. Oczywiście nikt go nie poszuka w wyżej wymienionej policji, bo przecież nikt nie naszcza do własnej piaskownicy. Rzygam. 

Potem dokonuję codziennej lektury pudelka, najprostszej formy niskiej rozrywki. I przez chwilę faktycznie jest śmiesznie i wesoło, ale po sekundzie nachodzi mnie przykra refleksja, że te wszystkie ryje cieszą się ze zdjęć mając w oczach hitlerów, stalinów i czauszesków. Czytam tego nieszczęsnego pudelka podsłuchując jednym uchem rodziców rozprawiających o wieku emerytalnym, o podatkach, o lekach na receptę i bez recepty, o cenie benzyny, a potem o Tusku, Kaczyńskim i Smoleńsku. Śmiech przez łzy. Czytam tego pudelka, patrzę na te ryje i dokonuję szybkich kalkulacji. Mam fajnych, wykształconych rodziców, którzy uczciwie przepracowali wiele lat. Mieszkam w zwykłym mieszkaniu, w zwykłym bloku, na zwykłym osiedlu. W salonie nie wisi wyjebana plazma, nie mamy wyjebanej eurokuchni, mój tata nie jeździ wyjebaną furą. Nie mam się czego wstydzić. Mamę stać na to, żeby od czasu do czasu kupić mi nowy ciuch albo dać pieniądze na wyjście do kina. Jest wiele rzeczy, które chciałabym mieć. Chciałabym móc wyjeżdżać co rok na wakacje za granicę i kupić auto, ale żeby to zrobić, muszę zarobić na to sama. Uważam, że tak trzeba. Ale nie ma jak zarobić. Bo nie ma pracy. Bo studia są dzienne, bo nie szukają pracowników, bo nie ma doświadczenia. Trudno, przeżyję. Nie umrę z głodu. Niestety wielu ludzi nie ma takiego luksusu. Nie może sobie poradzić, nie jest w stanie żyć na podstawowym poziomie. Musi zapłacić rachunki, zaopatrzyć się w jedzenie, leki i inne podstawowe produkty. Musi, ale nie ma za co. I strzela mnie chuj, kiedy czytam na pudelku o Kasiach Cichopek, Ibiszach, tańcach z gwiazdami, z lodami, z top modelkami, o tych strasznych dylematach czy zjeść sushi czy nie sushi, czy oddać psa do spa, czy pomalować mu paznokcie, gdzie jechać na wakacje, jakie auto kupić, na jakim bankiecie się polansować, obkupić się u Diora czy u Chanell. I strzela mnie również, kiedy te fałszywe beztalencia uśmiechają się w programach śniadaniowych, opowiadają o swoich planach na najbliższe trzy miesiące, które gówno kogokolwiek obchodzą. I tutaj wulgaryzuję i jawię się jako postać źle wychowana, ale tak uważam. I mogłabym się rozpisać o tym, bo to temat rzeka, i choć zdaję sobie sprawę z tego, że takie są media, to jestem zażenowana. Chciałabym wiedzieć, co Ci ludzie mają w głowach. Co oni sobie myślą, kiedy opowiadają o intymnych rzeczach na oczach całego kraju, kiedy robią z siebie idiotów i ignorantów chwaląc się swoimi 'kosmicznymi' zarobkami i 'światowym' życiem ludziom, którzy myślą o kryzysie, europejskich cenach i polskich pensjach. Czy nie jest im wstyd? Z resztą, to odnosi się także do 'wyższej' elity, do polityków, filozofów, literatów, do wszystkich, którzy dostają ciężkie pieniądze za nic, za składanie niespełnianych obietnic, za pokazywanie twarzy w reklamie. 

To nie jest świat dla nas młodych, dla starych, dla ubogich, chorych, posiadających problemy. Ideały sięgają dna. Jesteśmy okradani i okłamywani, i nie odkrywam w tym momencie Ameryki. To raczej luźne, cząstkowe przemyślenia, które nie pozwalają mi spać od ostatnich kilku miesięcy. To wynik ciągłego pytania o rzeczy, na które nigdy nie znajdę jednoznacznej odpowiedzi. Pytanie o to, dlaczego na najwyższe rządowe funkcje lądują osoby bez odpowiedniego wykształcenia. Dlaczego bogatym daje się jeszcze więcej kosztem tych, którzy nie są na tyle bezwzględni, by kraść, albo po prostu nie mieli szczęścia. Dlaczego mówi się pięknie o zmianach, które są odczuwalne chyba tylko dla tych, którzy o nich wspominają. Nie chcę żyć w takim miejscu. Wiek dwudziesty pierwszy, a wszystko pierwotnieje w przerażającym tempie, a moje zdanie i tak nigdy się nie będzie liczyć. I chyba właśnie z tym jest mi się najciężej pogodzić. Z tym, że muszę chodzić na wybory, bo to mój obywatelski obowiązek. Że muszę płacić abonament po to, żeby jakieś wyprasowane botoksem zera miały za co wsadzać swoje wyćwiczone u osobistego trenera dupy do luksusowych samochodów. Że muszę iść na studia, zdobyć wykształcenie w zawodzie, w którym i tak nie znajdę pracy. Że nic nie zmienię, choćby skały srały złotem. Że zastanawiam się nad rzeczami, na które nigdy nie będę miała wpływu, bo moja rodzina to przeciętni Kowalscy, zjadacze bochenka chleba z szynką i serem tyrający ponad możliwości na przyszłość, która jest bardziej czarna, niż biała. Czyny nie słowa? Przecież to nie ma żadnego znaczenia, prawda? Muszę się odzwyczaić mówić o rzeczach, o których nie mam pojęcia, bo urodziłam się tu, gdzie się urodziłam i żyję tu, gdzie żyję, i obudzę się w tej samej pościeli w tym samym mieszkaniu w tym samym bloku w tym samym mieście, a nie na dworze królewskim. Premier Tusk prędzej obkupi się na wiosnę w polecane przez jego córkę pastele, niż zwróci uwagę na taki wyraz poszanowania dla jego rządów, oraz miłości do kraju, z którym łączy mnie w zasadzie tylko dowód osobisty. Mój bliski kolega powiedział rzecz mądrą i oczywistą: "kraju nie zmienisz, ale możesz swoje życie zmienić tak, żeby zapewnić sobie taki byt, żeby Cię to nie obchodziło". Prawda święta jak Anioł Pański, ale mam w sobie (stety? niestety?) tyle pokładów empatii, że nawet zarabiając uczciwie i ciężko pieniądze w roku ubiegłym było mi głupio wydać w galerii handlowej sto złotych na nową parę spodni wiedząc, że pod tą galerią na chodniku siedzi człowiek z pudełkiem po maśle i wyrażoną na kartce prośbą o dwadzieścia groszy na chleb. Choćbym tylko chciała, to nie pomogę każdemu. Choćbym także przeniosła Tatry nad Bałtyk, to moja szansa na uczynienie swojej przyszłości świetlaną i pełną sukcesów na miarę Billa Gates'a jest bliska wygranej w totka. Uprawiam w tym miejscu czarnowidztwo, ale takie są moje refleksje po ponad dwudziestu dwóch latach życia pełnego marzeń, ambicji i dobrych chęci. To nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy, prawda?

Niech nikt nie traktuje tego poważnie. Niech nikt się z tym nie utożsamia. Niech nikt nie bije i nie krzyczy, nie zadaje zbędnych pytań. Z władzą się nie wygra. A szkoda. Taki piękny jest świat w moich imaginacjach.

9 lutego 2012

Najtrudniejsze są początki. Najtrudniej jest usiąść, zebrać myśli i tak po prostu zacząć, wprawić coś w ruch, nadać określony kształt, kolor, smak czy aromat. Zna się obraz sytuacji, w uszach pobrzmiewają frazesy, a przed oczami, klatka po klatce, widać efekt. Usiąść, wziąć czystą kartkę, długopis i napisać nową historię - ciężka sprawa.

Nigdy nie wiem od czego zacząć. Zawsze brak mi słów. Znam doskonale te słowa, które mają tkwić gdzieś w środku, układam je w piękne zdania, ale kiedy zabieram się do stworzenia jakiegoś początku, w głowie mam pustkę. Czasami mi się wydaje, że gdybym potrafiła dobrze zaczynać, to i z tworzeniem zakończeń nie miałabym problemów. Zawsze się obwiniam, że musiałam źle zacząć, albo to po prostu jakaś wada genetyczna, jakiś cholerny chromosom znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i to dlatego. Wszystko wina biologii. Los, przypadek, nie ja. Dlatego też dziś mam zamiar po prostu skopiować samą siebie, zbyć milczeniem i przyjść jutro. W końcu mam tak wiele do powiedzenia (sarkazm w toku).