13 listopada 2014


Człowiek uczy się przez całe życie. To zdanie każdy z nas słyszy dosyć często - najpierw od rodziców, potem od nauczycieli, narzekając w międzyczasie na ten filozoficzny bełkot. Potem nagle człowiek zaczyna tę mądrość prawić sam - i to do siebie, cóż za absurd. Wbrew pozorom są to tylko puste słowa. Prawda jest taka, że owszem, człowiek uczy się przez całe życie, ale dopiero wtedy, gdy naprawdę się uczy, wyciąga wnioski, zastanawia się i wciąż nad sobą pracuje. W przeciwnym wypadku, człowiek przez całe życie się nie uczy, a bardziej wypuszcza drugim uchem to, co pierwsze mu do głowy wpuściło. 

Zazwyczaj, jako że ludzie są istotami raczej egocentrycznymi, wydaje nam się, że jesteśmy nieomylni. Najczęściej wydaje nam się, że mamy rację i uzurpujemy sobie prawo do prawienia mądrości w stosunku do wszystkich wokół. Weźmy na przykład takie związki. W dzisiejszych czasach media karmią nas przekonaniem, że kiedy kogoś kochasz, to musisz się pobrać, ale jeśli coś nie wyjdzie, to zawsze możesz wziąć rozwód. To bzdura taka, że aż kręci mi się w głowie. Zachodni wzorzec konsumpcjonizmu zdusił w nas już nawet nie samą umiejętność, ale przede wszystkim chęć naprawiania.Zjebał Ci się ajfon? Kup drugiego. Laptop działa wolniej? Sprzedaj na allegro i weź nowy na kredyt. Masz dziesięcioletnie auto? Lepiej mieć takie prosto z salonu. Wkurwia Cię chłopak? W cholerę z nim. 

Ile razy miałam myśli, że jeśli coś nie gra, to najlepiej coś przerwać. Oczywiście, kiedy nie gra permanentnie, lepiej dać sobie przestrzeń i skończyć coś, co przypomina niekończącą się agonię. Ale dzisiaj zastanawiam się - na ile w takich sytuacjach myślimy o tym, co my robimy źle? Na ile zastanawiamy się co naprawić? Jak mocno zależy nam na zmianie? Te pytania powinny stanowić punkt wyjścia. Oto więc jestem. 

Jestem wyjątkowo trudną osobą. Dodajmy do tego niezaprzeczalny fakt, że jestem kobietą - w pewnych kręgach to właśnie może wszystko tłumaczyć. Zazwyczaj, kiedy mój chłopak narzeka na moje nielogiczne nieraz zachowania, sugeruję mu, że jeśli potrzebuje związku z kimś absolutnie logicznym, to powinien poszukać sobie drugiej połówki wśród mężczyzn. Zazwyczaj kiwa głową z niesmakiem, co też jestem w stanie zrozumieć. Nie znajdzie sobie faceta. Ale ja nie chcę też, aby znalazł sobie inną kobietę. Egocentryzm - kocham go, więc chcę, by był mój. Każdy człowiek ma silną potrzebę posiadania, współistnienia z kimś. Nie chcę, żeby znalazł sobie inną kobietę. Chcę, aby chciał tylko mnie. To pewnie działa także w drugą stronę. 

Zazwyczaj, w sytuacjach kryzysowych, nie myślimy o konsekwencjach wypowiadanych słów. Zazwyczaj niefortunne zdania rozpoczynamy od chciałabym, żebyś..., mógłbyś..., nie rozumiesz... Nie rozumie. Ale ja też nie rozumiem. Chyba trzeba zmienić percepcję. 

Lekcja 1 - przestań wytykać błędy. Nikt nie lubi być wiecznie poprawiany i krytykowany. Chyba nic bardziej nie podcina skrzydeł.
Lekcja 2 - zacznij doceniać. To wcale nie jest takie trudne, a daje więcej radości, niż może się wydawać.
Lekcja 3 - wyluzuj. Życie to nie rozdanie Oskarów. 
Lekcja 4 - kochaj. Jeśli kochasz, rób to całym sercem. 
Lekcja 5 - szanuj. Bez tego nic się nie uda. 
Lekcja 6 - słuchaj. Jeśli nie chcesz słuchać nikogo innego, prócz siebie, jest duża szansa, że nikt inny z Tobą nie wytrzyma. 
Lekcja 7 - wspieraj. Dwoje ludzi razem powinno wierzyć, że rozpierdolą system. Jedno drugie powinno ciągnąć do góry. 
Lekcja 8 - myśl, co mówisz. Czasem mniej naprawdę znaczy więcej.
Lekcja 9 - okazuj zainteresowanie. Mało który związek wytrzyma wzajemną walkę o to, kto ma bardziej wyjebane. Licytacja jest dobra na allegro. 
Lekcja 10 - nie poddawaj się. Resetowanie jest dobre dla komputerów i może dla Amerykanów. 

Prawdziwa miłość wytrzyma każdą burzę. Żadna miłość nie wytrzyma nawet delikatnej bryzy, jeśli przestanie się o nią walczyć. Każdego dnia powinniśmy starać się być lepsi, nie tylko dla siebie. Egocentryzm jest dobry do pewnego momentu. Trzeba sobie zadać pytania - czy to jest to, co chcę mieć już do końca życia? Czy wyobrażam sobie życie bez tego? Czy - mimo tego, że jest ciężko - nic innego nie zda się być lepsze? Tak, tak, tak. Nigdy nie byłam bardziej zakochana. Mimo braku kwiatów, ciągłych komplementów i rzygania tęczą. Mimo wszystko. Nigdy nie kochałam mocniej. I nie planuję przestać.

20 października 2014



Dziś to pytanie zadaję sobie bezustannie i wciąż nie znalazłam na nie takiej odpowiedzi, która nie wywoływała by we mnie uczucia smutku. Chciałam być wieloma osobami, najchętniej wszystkimi naraz. Chciałam być dobra, lepsza, najlepsza, taka, której nie można nic zarzucić. Dziś wiem, że dorosłość weryfikuje nasze plany i niestety z dziecięcych marzeń niewiele zostaje. 

Przede wszystkim jednak chciałam być dobrym człowiekiem. Dziś czuję się bardziej jak suma popełnionych błędów, na myśl o których od razu przestaje bić mi serce, a żołądek popada w niespokojne drżenie. Chciałam być osobą, o której rodzice mogliby powiedzieć "wychowaliśmy ją dobrze, a ona spożytkowała to w najlepszy możliwy sposób". Każdy z nas popełnia błędy, niekiedy nawet karygodne, i jest to coś, czego niestety się nie uniknie. Dziś myślę o tych błędach i czuję, jak pod ich wpływem kręgosłup pęka mi na pół. Jest mi przykro i czuję się bezsilna wobec faktu, że czasu nie da się cofnąć. Są takie chwile, że bardzo bym tego chciała. 

Co zrobić, aby przejść nad porażkami do porządku dziennego? Jest to pytanie, na które chyba nigdy nie będę umiała odpowiedzieć, bo jest to jedna z tych cech, których nie posiadam. Poczucie winy nie daje mi spać i jestem wściekła na samą siebie za bezmyślność, która pojawia się z rzadka, ale jak już, to z maksymalną mocą. Chciałabym być dobrym człowiekiem. Dobrą kobietą. Dobrym wzorem do naśladowania dla mojego dziecka, powodem do szczęścia dla mojego męża, powodem do dumy dla mojej rodziny. Niestety, nie zawsze jest to możliwe i to mnie bardzo boli. Są rzeczy, których się nie zmieni, zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczą przeszłości. Czasu nigdy nie można cofnąć. 

Dobry Boże, proszę, wybacz mi te błędy i pomóż mi w walce o lepszą wersję samej siebie. Myślałam, że wyszłam na prostą, a okazało się, że emocjonalnie wciąż kibluję w gimnazjum. Daj mi siłę, bym umiała opamiętać się w odpowiednim momencie, myśleć wprzód i nie robić rzeczy, którymi sama się brzydzę. Proszę, wybacz mi je wszystkie, albo chociaż niektóre, bo możesz mi wierzyć, że naprawdę ich żałuję. Chcę być dobrym człowiekiem. 

18 września 2014


Filofobia (od φίλος (filos) - (gr.) przyjaciel, kochany oraz φόβος (phobos) - (gr.) strach) - strach przed zakochaniem i byciem z drugą osobą w związku. Ryzyko jego wystąpienia ma miejsce zazwyczaj wtedy, gdy osoba miała w przeszłości do czynienia z emocjonalnymi zawirowaniami dotyczącymi miłości. Filofobia może być również przewlekłym lękiem.
Filofobia jest definiowana jako anormalny, uporczywy i nieuzasadniony strach przed zakochaniem, co ma duży wpływ na jakość życia. Prócz lęku przed emocjonalnym zaangażowaniem mogą jej również towarzyszyć inne objawy, jak nadmierna potliwość, nieregularne bicie serca, duszności, uczucie lęku, nudności i uczucie niepokoju. Najgorszym aspektem filofobii jest towarzysząca jej samotność.

Minęło trochę czasu odkąd postanowiłam cokolwiek napisać. Moja nieobecność w przestrzeni intelektualnej wynika z powodów nazbyt wielu i nawet w tym momencie dochodzę do wniosku, że tak naprawdę nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Los postanowił, że się zakocham, a ja - jak na grzeczną dziewczynkę przystało - poddałam mu się całkowicie i utonęłam w rzeczywistości zwanej stałym związkiem. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że utonęłam nieodwracalnie i chyba w tym należy upatrywać mojej absencji. 

W chwili, kiedy piszę te słowa, mijają dokładnie 626 dni odkąd po raz pierwszy pocałowałam osobę z którą jestem i którą pokochałam. W trakcie tych 626 dni zdarzyło mi się awansować, wyjechać do Bułgarii, pić najlepszą czekoladę na toruńskim rynku, usnąć na planetaryjnej projekcji "znaków na niebie", zmienić samochód, pracę, zdobyć wyższe wykształcenie i kupić kilka ładnych torebek. Przeżyłam kilka mniejszych i większych trzęsień ziemi z których wyszłam ręką nieco zwichniętą, acz obronną. 626 dni to kupa czasu, mówiąc kolokwialnie, a ja czuję, jakbym przebrnęła przez nie z zasłoniętymi oczami, tak jakby czas upływał gdzieś obok. Skończyłam 25 lat i czuję, że ten wiek mnie przytłoczył brakiem odpowiedzi na modne ostatnio pytanie - jak żyć?

Jeszcze nie tak dawno, bo kilka lat temu, byłam święcie przekonana o tym, że nigdy więcej się nie zakocham, nie stworzę stałej i stabilnej relacji i do trzydziestki strzeli mnie chuj. Wydawało się wtedy, że moment zakochania przypierdoli mi niczym Muhammad Ali i już nic nie będzie takie samo. Stało się odwrotnie - zakochanie przyszło powoli, spokojnie, nie wiadomo kiedy przechodząc w uczucie miłości, nad którym wciąż się zastanawiam, i chociaż trwam w niej już od dłuższego (jak na mnie) czasu, dalej nie wierzę, że mi się zdarzyło. Bo naprawdę nic mi nie przypierdoliło. Po prostu tak się stało, że któregoś dnia, który mógł być może dniem trzydziestym, uświadomiłam sobie, że mam obok siebie dobrego człowieka, przy którym melanż i "ostre jebanie" naprawdę są gówno warte. Mój mężczyzna jest daleki od ideału, ale jest dobrym człowiekiem, tak po prostu. Umie sam naprawić samochód, upierdoliwszy się przy tym smarem, i wygląda przy tym goręcej niż David Beckham. Nie jest wylewny, nie chodzi zachlany jak świnia przy każdym weekendzie, nie chwali się dupami które obracał, nie zazdrości wypasionych fur swoim ziomeczkom, nie łasi się na kasę, nie jest wyrachowany. Jest zdolny i pracowity, nieco zakochany w swojej nieomylności, ale szczery i konsekwentny. To nie jest typ faceta z którym będę imprezować trzy noce z rzędu i upijać się wódą kiedy dopadnie nas nuda. To człowiek, z którym godzinami leżę w łóżku oglądając stare odcinki "Top Gear" jedząc tosty i nic nie mówiąc. Nie jest idealny, ale ja też nie jestem. I ten związek nie jest idealny, ale jest dobry i chyba po raz pierwszy w życiu, ani razu przez tych 626 dni, nie pomyślałam o tym, że z innym byłoby mi lepiej. Może by było, pewnie tak, ale nie zastanawiam się nad tym. To nie zakochanie, a miłość przypierdoliła mi mocą, która od dawna była mi obca - to moc spokoju, stagnacji, nawet powiedziałabym - nudy, ale tak silna, z jaką nigdy dotąd się nie spotkałam. 

Czasem, chociaż bardzo rzadko, zdarza mi się po cichu zatęsknić za tym, co było kiedyś. Wiesz, to było coś, imprezy, faceci i morze alkoholu, poczucie, że straciłam już tak wiele, że niewiele może mnie obejść. To było coś. Ale to było wtedy. Wtedy myślałam tylko o tym, z czego bardzo chciałam się wyleczyć - jak bardzo samotna i nieszczęśliwa byłam. Wydawało mi się, że tak będzie już do końca, wieczne imprezy za pieniądze zarobione w sklepie z butami, sami idioci chwalący się tatuażami, modnymi imprezami i ilością znajomych na fejsie. Pseudointeligentne rozmowy o muzyce i filmach i o życiu, o którym nikt z nas nie ma tak naprawdę pojęcia. Życie wyślizgiwało mi się pomiędzy palcami, i dzisiaj wyślizguje mi się tak samo, jak nie bardziej, tyle że teraz te palce przytwierdzone są do dłoni, którą ktoś trzyma i nie puszcza. Nie jestem już samotna i chociaż daleka jestem od stwierdzenia, że jestem szczęśliwa, to jestem w miarę spokojna. Ta rzeczywistość to syf i bagno, to te parszywe ryje parszywych nierobów depczących wolność, o którą walczyli nasi rodzice. To niepewność o przyszłość i spokojną starość, która dopadnie nas prędzej niż się obejrzymy. Ta rzeczywistość mnie boli, i boli mnie to, że nie umiem już przejść obok niej obojętnie, ale koło mnie jest ktoś, z kim chcę próbować walczyć o lepsze jutro. Wciąż cierpię na silny brak pewności siebie i chroniczny pesymizm, wciąż nie potrafię mówić o uczuciach i wstydzę się ujawniać własnych myśli, ale nie jestem już samotna. To uczucie przeważa wszystkie pozostałe i chciałabym, aby każda osoba, która kiedyś przeżyła to, co ja wcześniej, poczuła to, co czuję teraz. Nie ma gorszej rzeczy od samotności. 

Słowa nie przychodzą mi już z taką lekkością jak kiedyś. Zrzucam to po trochu na upływający czas, zbliżający mnie niechybnie do starości - a może to proza życia? Dziś wciąż myślę o pracy i stabilizacji, o skończeniu studiów, osiągnięciu czegoś wielkiego, o zapewnieniu sobie i swoim najbliższym spokoju. Dziś w godzinach wieczornych padam na pysk ze zmęczenia po pracy, a dobrą imprezę gwarantują mi dwa piwa, bo w trakcie trzeciego usypiam z głową na stoliku. Rzuciłam papierosy i przestałam farbować włosy na kolor czerwony. Nie mam listy dziesięciu najważniejszych książek, które odmieniły moje życie, ale listę stu, które muszę przeczytać do następnych wakacji, bo umrę na kretynizm i zacofanie intelektualne. Chcę być lepsza, najlepsza, żeby za kilka lat pokochać siebie równie mocno, jak kocha mnie ktoś, kogo kocham ja. Bo kocham. I o to właśnie w życiu chodzi.