Wyobraź
sobie, że materializujesz się któregoś poranka koło mnie ubrany w
pelerynę niewidkę. Przedstawię Ci dwa możliwe warianty rzeczywistości.
Sam wybierzesz, który wolisz.
Wariant pierwszy.
Siedzisz
na fotelu i widzisz, że się budzę. Sięgam dłonią po telefon i ledwo
otwartymi oczyma sprawdzam, czy moje mary o przeczytaniu rankiem
wiadomości od Ciebie, napisanej w przypływie gorętszych uczuć w godzinie
zdecydowanie słusznej, mają fizyczną szansę na spełnienie. Na
wyświetlaczu nic się nie zmieniło od poprzedniego wieczoru. Data,
godzina, menu, kontakty, bateria naładowana. Zrezygnowana odkładam
telefon pod poduszkę, przecieram powieki i przez najbliższe pięć minut
próbuję zmienić swoje położenie z pozycji poziomej do pionowej. Gdy
udaje mi się osiągnąć ten stan, idę do toalety, robię siusiu przy
akompaniamencie wody lecącej z kranu, a następnie zmierzam do kuchni,
aby przygotować śniadanie. Trzy łyżeczki cukru, pół kubka gorącej wody,
pół kubka zimnej wody, pół kanapki, pół plasterka szynki, półzywa ciągnę
za sobą nogi w kierunku salonu w celu czysto konsumpcyjnym. Włączam
telewizor, żuję posiłek zdecydowanie beznamiętnie, niezbyt zwracam uwagę
na obrazy ukazujące się na ekranie. Śniadanie skończone, idę pozmywać
naczynia, a potem zmywam siebie letnim strumieniem wody lecącej z
prysznica. Otulam mokre włosy ręcznikiem, a mokre ciało szlafrokiem,
okrywam się nim szczelnie i wracam do moich prywatnych czterech ścian.
Znów rzucam okiem na telefon, ale ten milczy jak zaklęty. Włączam
komputer, sprawdzam pocztę, sprawdzam pudelka, sprawdzam sto tysięcy
niepotrzebnych do szczęścia portali i witrym, tak jakby istniała
jakakolwiek szansa, że na którejś z nich znajdę właśnie Ciebie. Suszę
głowę gorącym strumieniem (wybacz to repetitio) z suszarki, nie
przejmuję się zbytnio brakiem wymyślnej fryzury. Nakładam podkład,
trochę różu na policzki, puder, tusz do rzęs i zastanawiam się głośno,
czy już się obudziłeś. Korci mnie, aby sięgnąć po telefon po raz trzeci,
tym razem w celu wysłania sygnału, że ja już ogarniam rzeczywistość, że
piątka, że ogólnie jest spoko. Powstrzymuję się ostatkiem sił przed tym
czynem, w zamian natomiast nakładam na siebie poszczególne części
garderoby nie zastanawiając się specjalnie nad tym, jak będę się
prezentować. Wyłączam komputer, zakładam buty, zakładam płaszcz, owijam
szyję szalikiem, przewieszam torbę przez ramię, wkładam słuchawki do
uszu, trzaskam drzwiami i idę przed siebie. Przez następne X godzin
wegetuję między snem a jawą, staram się być nie tylko fizycznie, ale i
duchuwo, odbębniam to umowne minimum w myśl hasła, że trzeba robić tak,
aby się nie narobić. Nie zapamiętuję szczegółów, po prostu liczę minuty
do konkretnej godziny, kiedy to będę wolna od jakiegokolwiek wysiłku
intelektualnego, kiedy będę mogła wsiąść w bezpieczny tramwaj i wrócić
do domu. Czas przecieka mi między palcami. Staram się nie myśleć w
ogóle, bo najczęściej myślę negatywnie. Telefon wciąż milczy, a ja już
stoję w kuchni, odgrzewam późny obiad na odpieprz się, byleby cokolwiek
zjeść, bo tak podobno trzeba. Następnie chowam się za zamkniętymi
drzwiami, znów szukam w sieci śladów Twojej obecności, szukając przy tym
byle wytłumaczenia takiego zachowania. Usprawiedliwiam się przez minutę
lub dwie, a później jest tylko delikatna muzyka, jakaś książka,
herbata, telefon na wyciągnięcie ręki, tak w razie czego, na wszeli
wypadek, bo a nuż coś się zmieni, a nuż gęstą ciszę przetnie dźwięk
smsa. Zabijam pragnienia błahymi czynnościami, aby w rezultacie zaszyć
się pod kołdrą i przeczekać z dużą nutką niecierpliwości natłok mącących
w głowie myśli. Sen przychodzi powoli, lecz rozkosznie zalewa mnie
swoją najsilniejszą bronią, którą nazwać można utratą świadomości
całkowitej, lub tylko połowicznej. Widzisz, że dłoń spoczywająca na
telefonie rozluźnia swój uścisk, że powieki są zamknięte w sposób
naturalny, a nie wymuszony, słyszysz, że oddycham jakby naturalniej i że
serce bije jakby spokojniej (czy powtórzenie jest również jedną z
Twoich ulubionych figur retorycznych?). Dzień się kończy, zaczyna się
następny, kolejny ciąg takich samych dwudziestu czterech godzin. Księżyc
świeci gdzieś wysoko na niebie. Telefon milczy.
Wariant drugi.
Siedzisz
na fotelu i widzisz, że się budzę. Sięgam dłonią po telefon i ledwo
otwartymi oczyma sprawdzam, czy moje mary o przeczytaniu rankiem
wiadomości od Ciebie napisanej w przypływie gorętszych uczuć w godzinie
zdecydowanie słusznej, mają fizyczną szansę na spełnienie. Nie ma daty,
godziny, nie ma menu czy kontaktów, a poziom naładowania baterii jest
zdecydowanie nieistotny. Ważna jest mała koperta na środku wyświetlacza i
podpis 'Nowa Wiadomość Od...'. Moje oczy otwierają się szerzej, a usta
wykrzywiają się w uśmiech. Z radością przebiegam palcami po klawiaturze,
aby jak najszybciej dać Ci znać, że przywitałam się z nowym dniem i że
ja Ciebie też (cokolwiek to 'ja Ciebie też' może znaczyć). Wyskakuję z
łóżka, jak zwykle najpierw prawą stopą dotykam podłogi (wiesz przecież,
że jestem przesądna), następnie ziewam szeroko, przeciągam się w każdą
możliwą stronę i biegnę do toalety w celu wykonania pewnych czynności
fizjologicznych. Na śniadanie szykuję jajecznicę z serem i posiekaną
kiełbasą, nucąc przy tym dowolną melodię, która akurat w tym momencie
sączy się z radia, i wyobrażam sobie jak by to było zjeść taką
jajecznicę razem z Tobą (biorąc oczywiście pod uwagę alternatywę, że Ty
również byś chciał). Następnie biegnę pod prysznic, myję zęby, smaruję
ciało balsamem i tak oto wypiękniona uciekam do pokoju, aby sprawdzić
pocztę, sprawdzić pudelka, sprawdzić sto tysięcy możliwych witryn i
włączyć piosenkę, która kojarzy mi się z Tobą. Suszę włosy, może
nieznacznie je podcinam, jeśli jakiś kosmyk wprawia mnie w stan
niezadowolenia, a chwilę później z radością nakładam makijaż, jak
najbardziej naturalny, bo Ty lubisz naturalne dziewczyny. Zastanawiam
się głęboko dobierając bieliznę, zestawiając kolory i możliwe fasony
ubrań rugając się jednocześnie za brak sukienek tudzież pochodnych. Bez
zastanowienia chwytam torbę, wkładam słuchawki w uszy i wybiegam z domu
zaciągając się jednocześnie papierosem. W ciągu tej części dnia, którą
muszę spędzić między ludźmi, staram się jak najwięcej wyłapać i
zapamiętać, aby móc Ci później o tym wszystkim opowiedzieć. Z radością
trwonię pieniądze na koncie, aby do Ciebie pisać, aby później dostać
wiadomość, że chcesz lub jesteś w stanie się ze mną zobaczyć. Czas mija
mi na odliczaniu sekund do chwil, kiedy tematom do rozmów nie będzie
końca, do chwil, kiedy milczenie nie będzie stanowiło ciężaru, do chwil,
kiedy uśmiech nie będzie schodził z ust. Wybija godzina 0, a ja już nie
mówię sobie, że mamy dużo czasu, bo wiem, że on minie zbyt szybko. I on
niestety mija, a ja fruwam chwilę później po mieszkaniu szczęśliwa jak
niewiemco. Nagle wszystko chcę robić jak najlepiej, żebyś mógł się
cieszyć ze mną i być radosnym na myśl, że to właśnie ze mną jesteś. I
rozmawiamy, aż godzina robi się bardzo słuszna, a potem kładę się spać i
cieszę się, i Ty do mnie piszesz wiadomość, na którą Ci odpisuję i mogę
usnąć z czystym sumieniem i rozradowanym sercem, i wybacz mi te
powtórzenia, w końcu Cię nie widzę, więc mam podstawy aby twierdzić, że
bredzę sama do siebie.