30 kwietnia 2012


Już zaraz przyjdzie maj, jedyny spośród dwunastu miesięcy, w którym udaje mi się wmówić samej sobie, że jestem szczęśliwa, życie jest piękne a przeszłość nie ma znaczenia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo dusiłam się swoim towarzystwem i tak bardzo nie rozumiałam tej drugiej osoby, która we mnie bytuje. Nie będę sobie obiecywać poprawy, bo nigdy mi ona nie wychodzi, więc po prostu przeczekam te burze i dam sobie na wstrzymanie. 

Zastanawiam się co jest ze mną nie tak, że wciąż jest we mnie coś, co tworzy ze mnie niewystarczający materiał na kogoś, kim bym chciała być dla drugiej osoby. Zawsze ten cholerny syndrom namiastki się gdzieś pojawia i w rezultacie wariuję, robię rzeczy, których robić nie powinnam, mam kace moralne i słyszę złe szepty w swojej głowie. Gdybym mogła się dowiedzieć, zapytać każdej z tych osób, która nie była w stanie na sekundę urzeczywistnić moich pragnień, to byłoby prościej, ale nie wiem, czy chcę znać odpowiedź. Ile wody musi się przelać, abym mogła wrócić do upragnionego punktu wyjścia? Taki piękny dziś dzień, a takie szare mam myśli.

15 kwietnia 2012

Remain nameless


Ludzie uczynili mnie złą dlatego, bo im na to pozwoliłam. To moja wina, za którą ponoszę odpowiedzialność w każdej sekundzie, za każdym razem, gdy nabieram do płuc nowej porcji powietrza. Wszystko, czego pragnę, mogę posiadać jedynie przez chwilę, albo wcale, i to również jest moją winą. Usprawiedliwiam swoją bezmyślność tym, że gdzieś po drodze utraciłam niewinność, dziewczęcość, świeżość i radość z życia. Zmarnowałam dwa lata życia goniąc za czymś, czego nie da się odzyskać, nie mówiąc o tych, które przeciekły między palcami na budowaniu rzeczywistości, która nie jest w stanie pokryć się z realiami, w których przyszło mi bytować. Dziś robię wszystko, by znów mieć naście lat i wiatr w głowie, chociaż emocjonalnie czuję się jak staruszka. To wszystko składa się w jedną wielką skrajność, która niszczy mnie od środka i uzewnętrznia się irracjonalnymi poczynaniami. Te same siły ciągną mnie w górę i w dół jednocześnie, nie dają normalnie funkcjonować w społeczeństwie i sprawiają, że najchętniej byłabym sama, tylko ze sobą. Zauważyłam, że niezależnie od tego jak bliskie relacje nawiązuję z ludźmi, wciąż dotykam ich tylko na dystans, przez czas, który nas dzieli i uczucia, których nie jestem w stanie dopasować. Chciałabym móc mówić tyle rzeczy, ale nie potrafią mi przejść przez usta, tak jakby moje struny głosowe same podejmowały wszystkie kluczowe w relacjach z innymi decyzje. To one stanowią o tym, że wolę być głupsza, niż jestem naprawdę, bo tak jest prościej, bo to mniej boli, bo wtedy nie da się być skrzywdzoną. Coraz częściej jednak zauważam, że nie dopuszczając nikogo do siebie, nie pozwalając nikomu się skrzywdzić, sama wbijam sobie nóż w plecy. Jedyna osoba, która jest w stanie to zrozumieć, nie chce mnie widzieć na oczy, nie mówiąc nawet o jakiejkolwiek interakcji. Nie chce, bo sprawiłam, że jest równie zniszczona jak ja. Cała obojętna reszta nawet nie próbuje podejść bliżej i wcale się jej nie dziwię. Masz młoda, czego chciałaś.

Są chwile, które na okrągło projektuję w myślach i chciałabym móc je urzeczywistniać bezustannie. Nie przerywać momentów, które powinny trwać wiecznie, bo sprawiają, że wszystkie słowa stają się zbędne, po prostu trwać w nich i nie pozwalać im się rozejść w przestrzeni i czasie. Niestety rzadko dostaję tego, czego naprawdę pragnę, więc muszę uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że momenty staną się powtarzalne, albo przynajmniej powtórzą się raz jeszcze, żebym nie mogła popełnić tego samego błędu.